Świadectwem tym chcemy oddać Bogu chwałę dla dzieła, które uczynił w naszym życiu.

            Magdalena i Łukasz Jędrzejczyk

 

            Historia naszego świadectwa ma swój początek w maju 2019r. To właśnie w maju u mojej żony Madzi pojawiło się nagłe obniżenie siły. Objawiało się to zaburzeniem równowagi i początkiem paraliżu. Kiedy tylko moja żona powiedziała mi, że z jej ciałem dzieje się coś niepokojącego, obydwoje zaczęliśmy modlić się o uzdrowienie. Do naszej wspólnej modlitwy dołączyła się telefonicznie nasza przyjaciółka Bogusia. Patrząc na całą sytuację przez pryzmat Bożego Słowa (Izajasza 53:4-5, Ewangelia Św. Mateusza 8:16-17 ,1 List Św. Piotra 2:24) bez wątpienia wiedzieliśmy, że wolą naszego Boga jest to, aby człowiek chodził w zdrowiu. Minęło kilka dni, a objawy jeszcze bardziej się pogłębiły. Dokładnie pamiętam dzień, w którym będąc w pracy otrzymałem telefon od żony z informacją, że wezwała pogotowie. Żona została odwieziona do szpitala na izbę przyjęć, gdzie pierwszym badaniem był tomograf głowy. Po niedługim czasie oczekiwania na wyniki badań, podeszła do żony młoda lekarka i poinformowała ją, że w jej głowie są guzy. Żona została przyjęta na oddział neurologiczny.  Lekarz z oddziału wezwała żonę i potwierdziła, na podstawie zdjęcia z tomografu, guza w mózgu. Dodała również, że jest on głęboko osadzony. Po pracy pojechałem do żony. Pamiętam, że byliśmy na sali, a wtedy moja żona przekazała mi informację o diagnozie, co natychmiastowo spowodowało płacz. Jednak w pewnym momencie w moim sercu sprzeciwiłem się temu i tak jak robiłem od początku, kiedy pojawiły się pierwsze symptomy, dalej kontynuowałem modlitwę wiary z wyznaniem Słowa Bożego. Od tego momentu z moich ust wychodziły słowa psalmu 118:17 ,,Moja żona nie umrze, będzie żyć i będzie opowiadać dzieła Pana'' oraz 1 List Piotra 2:24 ,,On nasze grzechy na swoim ciele poniósł na drzewo, abyśmy obumarłszy grzechom, żyli dla sprawiedliwości: przez Jego rany zostaliście uzdrowieni.". Powiedziałem również żonie, że będę wierzył za na dwoje. Do naszych modlitw dołączyli się nasi najbliżsi przyjaciele. Część z nich należała do służby JGLM Polska (John G. Lake Ministries), z którą my byliśmy już związani (Służba JGLM jest najstarszą służbą szkolącą chrześcijan do posługiwania w Bożym uzdrowieniu i uwolnieniu. Curry Blake jest następcą Johna G. Lake'a i kontynuuje głoszenie przesłania po całym świecie, które jest zgodne ze Słowem Bożym.) To przesłanie wywarło ogromny wpływ na nasze życie.

            Moją żonę w szpitalu odwiedzali chrześcijanie, nie tylko związani z JGLM, ale także Ci, którzy mieli pragnienie modlitwy o uzdrowienie. Bez względu na to, co się działo modliliśmy się bez ustanku. W następnych dniach u mojej żony przeprowadzono kolejne badania tomografem, które potwierdzały pierwszą diagnozę. Następnie została skierowana na konsultację neurochirurgiczną, która całkowicie zdyskwalifikowała ją do operacji. Mniej więcej po 4-5-ciu dniach pobytu w szpitalu pamiętam, że przyjechałem do żony rano i jej stan był bez większych widocznych zmian, a już wieczorem gdy przyjechałem, żona traciła mowę i była sparaliżowana. Mimo tego, że sytuacja wyglądała bardzo źle, nie pozwoliłem, aby to, co widzę miało wpływ na moją wiarę. Bardziej zdecydowałem się wierzyć Bogu niż temu co widzą moje oczy (2 List do Koryntian 5:7 ,,Gdyż w wierze pielgrzymujemy, a nie w oglądaniu"). W kolejnych dniach żona leżała już na SORze, gdzie pojawiły się silne bóle głowy. W związku z tą sytuacją, zawiesiłem moją pracę zawodową by poświęcić żonie jak najwięcej czasu. Pamiętam, że ostatniego dnia pobytu żony w szpitalu rozmawiałem z lekarz prowadzącą, która nie dała żadnej nadziei, a wręcz przeciwnie to co wychodziło z jej ust to była śmierć.  Podczas naszej rozmowy ja bardzo mocno podkreśliłem, że moja żona nie umrze, będzie żyła i będzie opowiadała dzieła Pana. Podkreślałem wiarę w Boga i to, że On wyciągnie nas z tej sytuacji, bo jest dobry. To był dzień, w którym moja żona przeszła ostatnie badania przed zabraniem do domu, po których absolutnie została zdyskwalifikowana do jakiegokolwiek leczenia. A więc zażądałem natychmiastowego wypisania żony do domu. Po powrocie do domu żona była już nieprzytomna. Co prawda odzyskiwała co jakiś czas przytomność, ale jej świadomość była zaburzona. Niestety pojawiły się kolejne problemy w postaci ograniczenia w przyjmowaniu pokarmów i płynów. I mimo, że ta cała sytuacja nieustannie ulegała zmianie na gorsze, to ja i nasi przyjaciele nie odpuściliśmy ani na chwilę w modlitwie. Problem, który pojawił się z dostarczeniem pokarmów i płynów jeszcze bardziej się nasilił. Pamiętam, że bardzo nie chciałem, aby moja żona wróciła do szpitala, ale wiedziałem, że musi zacząć przyjmować pokarmy i płyny. Zdecydowałem się drugi raz na szpital. Po wezwaniu karetki na miejsce przybyli ratownik medyczny i lekarka. Moja żona była wtedy całkowicie nieprzytomna. Lekarka, która przeprowadzała wywiad, na podstawie wypisu ze szpitala i po krótkiej analizie dokumentów, uniosła swoją głowę i spojrzała się na mnie z politowaniem i łzami w oczach powiedziała: „Ale pana żona nie wyjdzie z tego". To był dla mnie jednoznaczny komunikat, tak jak by mi ktoś powiedział prosto w twarz: Ona umrze na 100%. Oczywiście ja bardzo szybko ją odciąłem od tego wypowiadając słowa wiary z mojego serca. Patrząc prosto w jej oczy krzyknąłem: Moja żona nie umrze, będzie żyć i będzie opowiadać dzieła Pana! Wierzę, że takie sytuacje konfrontują wyznanie naszej wiary, w co tak naprawdę wierzymy. I wierzę, że nasze wyznanie wiary musi być zgodne z tym, o co się modlimy i jak.

             Na izbie przyjęć w szpitalu, zostałem zaproszony do pokoju lekarskiego przez lekarz, która prowadziła żonę podczas pierwszego pobytu. Żonie zrobiono kolejne badanie tomograficzne, które mnie pokazano oraz drugie wcześniejsze zdjęcie. Z aktualnego badania ewidentnie było widać, że guz znacznie zwiększył swoją objętość. Podczas tego pobytu mojej żonie podłączono sondę, przez którą przyjmowała pokarmy. Ten drugi pobyt mojej żony w szpitalu był znacznie cięższy, zwłaszcza dla mnie, dlatego że zacząłem być bombardowany diagnozami, po których sugerowano mi, abym zaakceptował śmierć żony.  Na pewno jedną z głównych osób, która nie dawała kompletnie żadnej nadziei, a wręcz przeciwnie, był ordynator oddziału. Pamiętam taki dzień, w którym miałem indywidualną rozmowę z ordynatorem. Podczas tej rozmowy Pan ordynator próbował mnie przekonać do jego racji. A jego racja była taka, że żona na pewno umrze. Nasza rozmowa trwała około 20-30 minut.  Ja oczywiście bez względu na to co on mówił, mówiłem mu o Żywym Bogu, o tym że jest  dobry, uzdrawia i że moja żona nie umrze, będzie żyła i opowiadać będzie dzieła Pana. Mówiłem mu o świadectwach, w których ludzie zostali uzdrowieni, ale on wszystkiemu zaprzeczał tak jakby Bóg nie istniał. Pamiętam, że to był piątek, wspomniałem mu, że chcę żonę zabrać z powrotem do domu, ale on powiedział takie słowa ,,Nie wiadomo czy Pana żona przeżyje do poniedziałku". Ja po prostu wiedziałem, że muszę żonę zabrać do domu w trybie natychmiastowym. Dla mnie w tamtym czasie nie istniało coś takiego jak śmierć. Ja po prostu zaufałem Bogu z całego swojego serca i przestałem polegać na swoim własnym rozumie i wiedziałem, że bez względu na to, co się dzieje, Bóg jest ponad wszystkim i w Jego rękach jest rozwiązanie naszego każdego problemu. Od pierwszego pobytu w szpitalu łącznie z drugim spędzałem z żoną maksymalną ilość czasu w ciągu doby, modląc się nieustannie. Często też łączyłem się telefonicznie z naszymi kochanymi przyjaciółmi, aby wspólnie się modlić. Pamiętam, że był to wieczór, a ja siedziałem przy żonie na intensywnej terapii. Podczas czytania Słowa Bożego w pewnym momencie do pokoju weszła lekarka, która miała dyżur. Jej słowa były słowami śmierci, powiedziała do mnie ze znakiem zapytania: ,,Ale wie Pan, że Pana żona w każdej chwili może umrze

?'' . Od razu z mojego serca wypowiedziałem na głos do Pani lekarz: ,,NIE!!! Moja żona nie umrze, ale będzie żyła i będzie opowiadała dzieła Pana". Po krótkiej chwili wyszliśmy na korytarz, aby porozmawiać sam na sam, a Pani lekarz próbowała mnie przekonać do tego co przed chwilą wypowiedziała na sali. Lecz ja odciąłem to stanowczym: NIE! i Słowem Bożym, nie zmieniając swojego stanowiska. Pani lekarz powiedziała: „To ja życzę Panu, aby tak się stało". W trakcie tego drugiego pobytu w szpitalu miałem też rozmowę z lekarz prowadzącą Madzię, podczas której lekarz przekazywała mi informację na temat aktualnego stanu zdrowia żony. Tam dowiedziałem się również, że oprócz guza w mózgu powstał rozsiew w ciele komórek rakowych. To nie były lekkie rozmowy i wierzę w to całym sercem, że Pan dał mi łaskę abym mógł przejść przez te trudne chwile. Dla mnie jedyna diagnoza z jaką się zgodziłem od samego początku i wypowiadałem na głos: ,,Ranami i sińcami Jezusa Chrystusa Madzia została uzdrowiona (Izajasza 53:4-5). Nie wiedziałem ile to wszystko będzie trwało, ale jednego byłem pewny na 100%, że Bóg jest zawsze wierny. To co obiecał wypełni. I nie było dla mnie innej opcji. Miałem wiele konfrontacji z lekarzami i ze zwykłymi ludźmi. Tam był strach, niepewność, niewiara, a co za tym idzie śmierć.  Ale dla mnie liczyła się tylko prawda Słowa Bożego. Minął ostatni weekend pobytu żony w szpitalu. Był to około 9-10 dzień pobytu. Przyjechałem do szpitala z samego rana z ogromną determinacją i wiarą w to, że w ten dzień zabiorę żonę do domu pomimo braku przychylności lekarzy. Pamiętam, że tego dnia chodziłem za ordynatorem, aby załatwić sprawę zabrania żony do domu. Miałem duży problem, bo ordynator mnie unikał. W końcu po dłuższym czasie udało mi się z nim porozmawiać. Zaprosiłem go, aby poszedł ze mną na salę intensywnej terapii gdzie leżała moja żona. Wierzę, że Bóg dał łaskę mojej żonie do tego, by mogła nie tylko rozmawiać, ale i również podpisać dokumenty. Naprawdę to było niesamowite. Kiedy znaleźliśmy się z ordynatorem na sali, zamknąłem drzwi i zapytałem się mojej żony: Co chcesz Madziu? A moja żona spoglądając na ordynatora powiedziała tak: W trybie natychmiastowym chcę do domu! Pan ordynator był w mocnym szoku. Zupełnie nie spodziewał się, że moja żona odzyska na tyle świadomość, aby móc rozmawiać. Pamiętam, że był w takim zmieszaniu i powiedział: ,,dobra, w takim razie musi Pani podpisać sama dokumenty w obecności świadka, że żąda Pani w trybie natychmiastowym wypisanie ze szpitala.” Ja krótko myśląc udałem się do pokoju pielęgniarek, gdzie poprosiłem pierwszą napotkaną pielęgniarkę o pomoc. Pani pielęgniarka zgodziła się i poszliśmy do mojej żony. Pamiętam posadziliśmy moją żonę, a ona zaczęła pisać dokładnie to, co zażądał Pan ordynator. Pani pielęgniarka zobaczyła, że żona jest świadoma i kiedy byliśmy już u ordynatora z tymi dokumentami, potwierdziła świadomość mojej żony. Ostatnią formalnością, którą musiałem załatwić to recepty na ,,leki". Udałem się do lekarki, która prowadziła moją żonę. Kiedy tłumaczyła mi jak stosować wszystkie ,,leki’’, bardzo mocno podkreśliła, że muszę koniecznie podawać steryd, bo jeśli tego nie będę robił, to moja żona umrze. Oczywiście ja się z tym nie zgodziłem, dlatego że życia mojej żony nie uzależniałem od żadnych lekarstw, ale tylko i wyłącznie od prawdy Słowa Bożego. Powiedziałem tej lekarz, że kiedyś wrócę tu ze swoją żoną, a ona wysłucha naszego świadectwa. Ona odpowiedziała, że tak zrobi i wysłucha nas. W tym samym dniu moja żona wróciła do domu. Była w bardzo ciężkim stanie. Miała sparaliżowaną cała lewą stronę, nie mówiła, miała sondę, przez którą przyjmowała pokarmy i płyny, miała podłączony cewnik. To był czas wielkiej próby. I nie tylko chodzi tutaj o wiarę, ale między innymi poświęcenie, położenie swojego życia za drugą osobę.  Opierałem się na tym, że Pan Jezus położył swoje życie za mnie z miłości, a więc i ja postanowiłem położyć swoje życie za moją żonę (Ew. Św. Jana 15:13 ,, Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś oddaje swoje życie za swoich przyjaciół", 1 List Św. Jana 3:16 ,,Po tym poznaliśmy miłość Boga, że On oddał za nas swoje życie. My również powinniśmy oddać życie za braci."). Nie mając kompletnie żadnej wiedzy i doświadczenia na temat opiekowania się osobą leżącą w bardzo ciężkim stanie, zacząłem uczyć się opieki i pielęgnacji. Po bardzo krótkim czasie załatwiłem dodatkową pomoc z hospicjum. Moja żona została objęta pomocą lekarza i pielęgniarki. Pani pielęgniarka, która została nam przydzielona na stałe, udzieliła mi i pokazała wiele cennych rozwiązań w opiece nad osobą leżącą. Po raz kolejny muszę to bardzo podkreślić, że bez wątpienia, absolutnie Bóg dał mi siłę i mojej żonie by przejść przez to wszystko. Nasz dom był domem modlitwy, wyznaniem wiary i walki o życie. Zadbałem o to, że w naszym domu nie wypowiadało się przekleństwa tzn. takich słów jak choroba, śmierć i słów niewiary. Ja od samego początku wybrałem życie i oparłem swoją wiarę o Słowo Boże, a ono mówi, że w mocy języka jest śmierć i życie, błogosławieństwo i przekleństwo. W tym wszystkim w pierwszym okresie, można powiedzieć w tym najcięższym stanie żony, ograniczyłem liczbę osób odwiedzających. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Jak wyżej napisałem o błogosławieństwie i przekleństwie to nie chciałem się zderzać z niewiarą osób niewierzących Bogu. Po niedługim czasie pobytu żony w domu zaczęły się z nią dziać dziwne rzeczy. Pojawiła się u niej agresja, bardzo często w nocy się budziła, krzyczała, miała huśtawki nastroju, myśli samobójcze, historie oderwane od rzeczywistości. Pewnej nocy śniło mi się, że mam odstawić wszystkie leki i będzie dobrze. W tamtym czasie nie brałem tego na poważnie, po prostu zignorowałem ten sen. Po jakimś tygodniu od tego snu objawy u mojej żony zaczęły się nasilać. Po kolejnej nieprzespanej nocy coś mnie tknęło, aby zajrzeć w ulotkę leku (sterydu). Po przeczytaniu skutków ubocznych byłem w szoku. Okazało się, że wszystko co było opisane w skutkach ubocznych tego sterydu pokrywało się z tym, co u mojej żony się manifestowało. Nie tylko chodziło o zachowanie, ale również o objawy somatyczne w ciele. Po konsultacji z lekarzem zaczęliśmy odstawiać steryd. Kiedy organizm zaczął się oczyszczać od toksycznego sterydu, zachowanie żony jak i reszta skutków ubocznych w ciele zaczęła ustępować. To o co zaczęliśmy się modlić od początku i siać w modlitwie o uzdrowienie, w końcu zaczęło wydawać dobre owoce. Wróciła świadomość, jeszcze większa swoboda mowy, powoli zaczęła przyjmować pokarmy nie tylko przez sondę. Najbardziej spektakularnym kolejnym przełomem był delikatny opór nogi podczas ćwiczeń, które wykonywałem codziennie z żoną. Po upływie dłuższego czasu przyszedł kolejny ogromny przełom, pojawił się opór i delikatny ruch jednym palcem w lewej dłoni (19.09.2019r.) Jednocześnie lewa noga stała się jeszcze bardziej silna, co przekładało się na większy opór podczas ćwiczeń. W niedługim czasie pojawił się też delikatny ruch w palcach u nogi. Podjęliśmy wspólnie decyzję, że poszukamy dobrego rehabilitanta. Oczywiście modliliśmy się o tą sprawę. W bardzo krótkim czasie Bóg odpowiedział na naszą modlitwę i okazało się, że mamy troje świetnych rehabilitantów, którzy wzajemnie się uzupełniali. Mniej więcej w październiku 2019r. zaczęliśmy współpracować z nimi. W tamtym czasie ja zacząłem sam powoli pionizować moją żonę. Nie było to łatwe dla nas, ponieważ wszelkie próby pionizacji łączyły się dla niej ze sporym bólem i trudem. Moja żona jest bardzo dzielną kobietą mimo wielu  przeciwności takich jak: ból, ograniczenia w ruchu – nie poddała się. Była bardzo zdeterminowana do tego, aby opuścić łóżko i zacząć samodzielnie chodzić. Nasi rehabilitanci byli bardzo często wprowadzani w zdumienie, dlatego że Madzia robiła tak ogromne postępy w tak krótkim czasie, że wykraczało to ponad wszelkie ramy czasowe i wiedzę opisaną w podręcznikach. Kolejnym progresem było to, że moja żona zaczęła normalnie przyjmować pokarmy i płyny. To spowodowało, że została usunięta sonda. Następnym krokiem było usunięcie cewnika. Kolejnym ogromnym przełomem było to, że moja żona odzyskiwała coraz większą sprawność całej lewej strony ciała. Wszystko zmierzało do jednego celu: powrotu do pełnej sprawności. Chociaż byliśmy jeszcze daleko, to coraz bliżej całkowitego zwycięstwa.  Zaczęliśmy codziennie praktykować stawianie pierwszych kroków. To była wielka radość dla nas i naszych bliskich. Chwaliliśmy Boga i dziękowaliśmy mu za każdy przełom. Od momentu kiedy moja żona zaczęła stawiać pierwsze kroki tj. od 06.12.2019r. do połowy lutego 2020r. żona powróciła do samodzielności. W obecnym czasie, gdy piszemy to świadectwo moja żona jest całkowicie sprawna i zdrowa. Wierzymy, że Bóg zaopatrywał nas we wszystko, co było nam potrzebne. I mimo, że ja nie pracowałem około trzech miesięcy, niczego nam nie zabrakło. Dla nas jest to ogromne świadectwo Bożego zaopatrzenia i potwierdzenie Jego Słowa, że On się o nas troszczy. Nasza walka trwała około 10 miesięcy. W ciągu tego okresu miałem mnóstwo powodów do tego by płakać jak i również radować się z każdego przełomu, które były poprzedzone modlitwą. Wiedziałem od samego początku, że moja żona nie umrze i powróci do pełnej sprawności, ale nadal nie wiedziałem jak długo jeszcze będzie to trwało, To o co się modliłem przez te miesiące razem z naszymi przyjaciółmi było moim codziennym wyznaniem. Z moich ust wychodziło życie, zdrowie, błogosławieństwo, mówienie o rzeczach tak jakby się już wydarzyły. Dziękowałem Bogu za odpowiedź na modlitwy. Wierzę Bogu całym swoim sercem, że Jego Słowo jest prawdą. Wierzę w Jego obietnice, wierzę, że jest wierny w każdym swoim słowie i że odpowiada na modlitwy zgodnie z Jego wolą. Wierzę, że Jego wolą jest to, aby człowiek był zdrowy i aby mu się powodziło. Dlatego też nie miałem żadnych wątpliwości, co do całkowitego uzdrowienia mojej żony Madzi. Medycyna wydała wyrok śmierci, ale my zdecydowaliśmy, że nie będzie tak jak mówi medycyna, ale będzie dokładnie tak jak mówi Bóg. Tego się trzymałem, a Bóg to potwierdził.

            Przede wszystkim chcemy oddać Bogu chwałę. Bo jest tego GODNY.

            Najszczersze podziękowania od Nas dla wszystkich, którzy wspierali nas w modlitwie i nie tylko.

Łukasz i Magdalena Jędrzejczyk

Skontaktuj się z nami!